miała odgryzioną głowę i ślady ostrych zębów na bokach.
Kiedy opowiedział o tym studentowi, ten zawołał:
— No, widzę, że masz szczęście! W tej kałuży muszą być karasie, bo to zapewne wydra schwytała jednego z nich, a tyś ją spłoszył w czasie uczty.
Musisz teraz przerobić się na rybaka, bo mój kupiec rad będzie z ryb.
Wacek przypomniał sobie, jak w Wielkopolsce w jeziorach łapią ryby więcierzami.
Nie zwlekając więc przystąpił do roboty.
W dwa dni później, wraz ze Strunowskim opuścili na dno jeziorka dwa więcierze z prętów wiklinowych. Do wnętrza ich Wacek dla przynęty włożył duże kawały suchego, spleśniałego chleba.
Wieczorem tego samego dnia wyciągnęli więcierze.
Były nabite opasłymi karasiami o złocistych bokach.
Strunowski pojechał natychmiast z rybami do swego kupca i powrócił z pieniędzmi i zamówieniem.
Wacek, zajęty tym wszystkim, miałby zapewne wyrzuty sumienia, że małp udziela się ochronie rewiru.
Uspokoił się jednak niebawem.
Student zastąpił go teraz całkowicie.
Zaczął się interesować puszczą.
Wychodził z gajówki tuż po świcie i powracał dopiero o zmierzchu.
Wydawał się Wackowi znużonym i jak gdyby czymś stroskanym. Chłopak nie śmiał go o nic za-
Strona:Wacek i jego pies.djvu/261
Ta strona została przepisana.