Strona:Wacek i jego pies.djvu/263

Ta strona została przepisana.

opuszczającego żadnej sposobności, żeby przerobić z nim lekcje.
Posiliwszy się naprędce i zmieniwszy ubranie, Wacek gwizdnął na siedzącego już przy bramie Mikusia i począł przemawiać do niego:
— Musisz dziś pozostać w domu, piesku, bo po lesie tłucze się moc obcych ludzi. Będziesz strzegł i bronił gajówki.
Mikuś zrozumiał, bo posmutniał od razu i spuścił ogon.
Nie sprzeciwiał się jednak.
Położył się na ganku i starał się nie zwracać uwagi na Wacka, kiedy chłopak nakładał ciepłą kurtkę i brał swój kij.
— Bądź zdrów, Mikusiu, i pilnuj dobrze! — krzyknął już od bramy Wacek.
Pies westchnął ciężko, lecz nie ruszył się z miejsca.
Wacek, wszedłszy do puszczy, namyślał się, w którą dziś ma udać się stronę.
W końcu postanowił zajrzeć na pogorzelisko, gdzie dawno już nie był.
Zamierzał w tym tygodniu spiłować kilka spalonych, martwych sosen i narąbać sobie drzewa do pieców na zimę, która zbliżała się szybkim krokiem, uprzedzając o swym przybyciu zimnym wiatrem i lekkimi przymrozkami.
Strunowski otrzymał na to od leśniczego zezwolenie na piśmie.
Miał Wacek jeszcze inną myśl, udając się w stronę spalonej części puszczy.