Strona:Wacek i jego pies.djvu/267

Ta strona została przepisana.

Wackowi dziwnym się wydało, że Strunowski ani słowem nie wspomniał o ich spotkaniu na pogorzelisku w puszczy.
Brzmiało mu jednak w uszach słowo „dowódca“, z jakim chłopi z szacunkiem zwracali się do młodego studenta, nie śmiał więc przypomnieć mu o tym.
Czekał przeto cierpliwie, aż dojdzie do obiecanej przez niego rozmowy.


Rozdział czterdziesty pierwszy
TRZY STRZAŁY


Tego roku zima przyszła niebywale późno.
A była tak łagodna, że drugiej podobnej sąsiedzi-gajowi nie pamiętali.
Wszyscy się dziwili i różne z ciepłej zimy wysnuwali wróżby.
Puszcza prawie nie zmieniła swej jesiennej, barwnej szaty.
Może tylko ściemniała nieco, kiedy siwa, puszysta sadź okryła gałęzie, witki, liście, igliwie drzew, pędy bylin i suche badyle chwastów.
Dopiero po szarudze, kiedy wilgoć w powietrzu i w korze ściął nieduży mróz, zaczęły sypać się zwinięte, zgrzytliwe liście i śnieg cienkim całunem okrył kujawy leśne, szare wrzosowiska, mszarniki i najniższe poszycie leśne z borówek i czarnych jagód.
Na śniegu, jak w księdze otwartej, czytać można było o tym, co się w okolicy, działo.