Więcej Wacek już nie słyszał.
Tylko zaniepokojone wrony rozkrakały się po całej puszczy.
Wieczorem, po skończonej lekcji, student podniósł na Wacka smutne oczy i szepnął:
— Miałem dziś z tobą ostatnią lekcję, bracie!
— Ostatnią? Dlaczego? — przeraził się chłopak.
— Muszę na łeb na szyję zwiewać stąd i to — jak najdalej — mruknął Strunowski.
— Co się stało?
— Dziś pochwyciliśmy w lesie trzech szpiegów: Szumachera i obu Flemmingów... — objaśnił student.
— Gdzie oni są teraz? — spytał przerażonym głosem Wacek, przypomniawszy sobie trzy strzały w puszczy.
— Są w ziemi... — machnął ręką Strunowski. — Zostali zastrzeleni, bo w przeciwnym razie wydaliby pały oddział. Zakopaliśmy ciała na bagnie... Muszę teraz uciekać stąd... bo żandarmi będą szukali zaginionych i chwytali ludzi bez wyboru.
Wacek był niepocieszony.
Rady jednak nie było.
Rozumiał, że po tym, co się stało dziś w puszczy, Strunowski i jego ludzie muszą się ukryć.
Odezwały się w jego głowie, słyszane przed dwiema godzinami, trzy dziwnie ponure i złowieszcze strzały.
Ze dna duszy podniósł się strach, że pozostanie w gajówce sam, że będzie spędzał samotnie nieskoń-
Strona:Wacek i jego pies.djvu/272
Ta strona została przepisana.