Strona:Wacek i jego pies.djvu/273

Ta strona została przepisana.

czenie długie noce zimowe i nigdy nie posłyszy głosu ludzkiego.
Ucieknę do pana Karskiego i będę prosić go, by odesłał mnie do Wyżyn — mignęła mu nagle zbawcza myśl i uspokoiła go.
W tej samej chwili odezwał się student:
— Wacku! Musisz tu pozostać... Przyjedzie tu ktoś z hasłem „Struna“ i zapyta ciebie o miejsce, gdzie złożyliśmy broń... Pokażesz mu skład i wtedy dopiero będziesz: mógł robić ze sobą., co zechcesz. Żądam tego od ciebie w imię Ojczyzny!
Wacek zbladł.
Drżały mu nogi i serce głośno tłukło się w piersi.
— Jak to? Ma pozostać tu sam nie wiadomo na jak długo? Nie! Nie! Tego nikt nie może żądać od niego!
Chciał już powtórzyć to Strunowskiemu, kiedy nagle poczuł znany mu ciepły powiew na policzku i cichy, ledwie uchwytny szept:
— Synaczku! pozostań! Pamiętej o ojcu, zabitym przez okrutnych wrogów naszych, o Siwikach, spalonej wsi, zamordowanym Rolskim i tysiącach Polaków — braci twoich, którzy giną z ręki Niemców... pozostań! Broń potrzebna będzie dla pokarania zbrodniarzy i dla wywalczenia Ojczyzny... Słyszysz, synku mój?!
Wacek potarł czoło i wyprostował się.
Służbowym, chociaż głuchym i drżącym głosem powiedział:
— Dowódco! Melduję posłusznie, że zostaję na posterunku.