Strona:Wacek i jego pies.djvu/278

Ta strona została przepisana.

Smugi ostrego śniegu smagały w twarz i oczy.
Przybysze, oblepieni śniegiem i oszronieni od stóp do głów, dali Wackowi do przeczytania list od Strunowskiego.
Student polecał szeregowemu Rysiowi we wszystkim dopomóc tym, którzy mu jego list doręczą.
Wacek rozkaz wykonał.
Tej samej nocy zaprzągł Siwka do wozu i przewiózł nieznajomych na wskazane przez nich miejsce przy torze kolejowym. I jeszcze raz odbył tę drogę Wacek z Siwkiem, wioząc dwa ciężkie pakunki, ukryte pod złożonym na wozie drzewem.
Z kształtu pakunków Wacek domyślił się, że były to karabiny maszynowe.
Kiedy przywiózł je szczęśliwie i oddał nieznajomym, jeden z nich podziękował mu i uśmiechając się powiedział:
— No, a teraz, mały kolego, poganiaj szkapinę, by szła w skok!
Wacek spostrzegł, że nieznajomi majstrowali coś na samym torze, koło szyn i podkładów.
Wsiadł więc natychmiast do wozu i zgarnąwszy lejce szybko odjechał.
Już zbliżał się do pierwszego rewiru puszczy, kiedy poprzez świst i zgrzyt zamieci dobiegło go echo silnego wybuchu, a w chwilę potem — częstotliwe trajkotanie karabinów maszynowych i przeciągły, rozpaczliwy ryk lokomotywy.
Dopiero w niedzielę dowiedział się Wacek od leśniczego, że jacyś zamachowcy wysadzili w powietrze pociąg z żandarmami i ostrzelali uciekających Niemców z kulomiotów.