Strona:Wacek i jego pies.djvu/285

Ta strona została przepisana.

Na ten krótki sygnał, zupełnie blisko, w gąszczu wikliny zapaliły się wilcze ślepie Mikusia i natychmiast przepadły.
Wacek wiedział jednak, że pies kryje się w pobliżu i idzie za nim.
Wacek spostrzegł, że już wyszli poza granicę rewiru.
Dochodziła zapewne godzina trzecia w nocy, kiedy dotarli do obszernej polany.
Żołnierze niemieccy wbijali słupy i przeciągali druty kolczaste.
W środku ogrodzonego placu stał tłum chłopów, aresztowanych po wsiach, fornali, wziętych po dworach, i mieszkańców pobliskich miasteczek.
Śród nich pozostał też i Wacek.
Ludzie mieli ponure twarze i oczy pełne trwogi i rozpaczy.
Rozlegały się ciche głosy:
— Wzięto nas za zakładników... Na pewno rozstrzelają...
Wacek westchnął i modlić się zaczął.
Nie chciał umierać.
Pragnął słońca, szczęścia, życia bogatego w piękne, szlachetne, nieśmiertelne czyny...
Tymczasem był zakładnikiem.
Zakładników niemal codziennie rozstrzeliwano.
Rozpacz i strach ściskały serce chłopaka.
Nie czuł nawet bólu w swym zbitym kolbami i skopanym ciele.
Rozpacz i strach silniejsze stawały się od najdotkliwszego bólu.