Strona:Wacek i jego pies.djvu/35

Ta strona została przepisana.

Twarz miał surową i smutną.
Zdawało mu się, że nie warto żyć na świecie, gdzie nazbierało się tyle krzywdy, grzechów i łez.
Nie wiedział sam, co ulżyłoby mu.
Czy lepiej wypłakać się, tak jak to zrobił wczoraj, czy też wykrzyknąć jakieś groźby i przekleństwa dla wrogów?
Poczuł nagle, że coś go potrąciło z siłą.
Zobaczył Mikusia.
Piesek oparł mu łapy na piersi, patrzał na niego dobrymi ślepiami i lizał mu policzki.
Wacek zrozumiał, że Mikuś wyczuł smutek jego i ból serdeczny i chce go pieszczotą swoją pocieszyć i uspokoić.
Wolną ręką objął kundelka i przycisnął twarz do jego szyi.
Zdumienie ogarnęło znowu chłopaka.
Nie umiał wytłumaczyć sobie, w jaki sposób ten prawie dziki i nieufny zawsze piesek potrafi wyczuć wszystko.
Wacek uspokoił się i poszedł dalej.
Mikuś nie odstępował go już.
Szedł przy nim, chwilami ocierał się o jego nogę.
Czasami zabiegał mu drogę i zaglądał do oczu, niby chciał się przekonać, czy nie ma w nich łez.
Wymachiwał przy tym ogonem i piszczał zabawnie.
Dopiero, kiedy Wacek zaczął się uśmiechać, Mikuś począł po dawnemu krążyć po polu.
Doszli wreszcie do lasu.