I tu znowu piesek zadziwił Wacka.
Mikuś szedł teraz zadzierając głowę wysoko i parskając głośno.
Kilka razy zatrzymywał się, podnosząc przednią łapę i wyprężając kitę.
Gorejącymi ślepiami jak gdyby wskazywał na coś Wackowi.
Chłopak przyjrzawszy się bacznie, spostrzegł to, co z ziemi zwęszył piesek.
Na wysokiej, dziuplastej sośnie dojrzał Wacek zaczajoną na gałęzi kunę.
W innym znów miejscu — ukryte śród igliwia dwie wiewiórki z szyszkami w łapkach. Na starej buczynie zobaczył całe stadko jemiołuszek, dalej — w gąszczu olszowym — parę kwiczołów.
Chłopak nie spostrzegł nawet, jak doszedł do szosy, gdzie z zasapaniem i zgrzytem toczyły się parowe walce i dymiły kotły ze smołą.
Odnalazłszy obu młodych Siwików, Wacek razem z nimi zjadł śniadanie i opowiadał im o polowaniu Mikusia na zająca.
— Przed wojną do takich polujących psów gajowi strzelali, no, ale teraz lepiej będzie, jeżeli my zjemy w niedzielę tego szaraka, niż miałby się on dostać naszym wrogom — ze śmiechem zauważył Piotr Siwik.
Każdy z nich podzielił się z Mikusiem śniadaniem.
Wacek pożegnał chłopców i ruszył w stronę miasta.
Strona:Wacek i jego pies.djvu/36
Ta strona została przepisana.