Strona:Wacek i jego pies.djvu/45

Ta strona została przepisana.

koło bosych stóp i znowu skakał, szalejąc ze szczęścia.
Do izdebki wszedł Maciej.
— Widzisz, mały, że dobry to pies? Powrócił wszakże! Tak też myślałem i tego się spodziewałem, kiedyś mówił, że Niemcy wzięli go na rzemienną smycz... Dobry pies!...
Tak mówiąc oglądał Mikusia.
Pies miał na sobie obrożę z kawałkiem rzemienia.
— Kundelek przegryzł smycz i umknął — mruczał Maciej głaszcząc Mikusia i uśmiechając się z zadowolenia.
— Dlaczego go opadły psy wiejskie? — spytał chłopak.
— Myślę, że zwietrzyły zapachy innych psów, z którymi kundel był zamknięty u Niemców — powiedział Siwik.
— Oho! Mikuś tam nie żył z nimi w przyjaźni! — zawołał ze śmiechem Wacek.
— Pewno, że nie! — potwierdził Maciej. — Patrz — no! Ma cały bok we krwi. Widać, że oberwał coś w bójce.
— Może to nasze psy poturbowały Mikusia? — spytał znowu Wacek.
— E — nie! Krew już skrzepła mu na kudłach i sczerniała — odparł gospodarz.
— Mikuś przybiegł z daleka... — odezwał się proszącym tonem chłopak... Zziajany jest i pewno głodny.
— Chodźmy na dół, to Ceśka go nakarmi — powiedział Maciej. — Dobrze, że nie na próżno sporządziłem budę jak się widzi.