Strona:Wacek i jego pies.djvu/46

Ta strona została przepisana.

Przeszli do kuchni.
Wkrótce już Mikuś głośno chłeptał krupnik z miski, wyławiał z niej kawałki rozmoczonego chleba, a potem wlazłszy pod ławę, z trzaskiem i sapaniem oprawiał kość.
— Zaprowadzimy go teraz do budy i uwiążemy, żeby się przyzwyczaił do miejsca — rzekł Maciej.
Wyszli razem na podwórze.
Pomiędzy kurnikiem a oborą, stała na gładko wyheblowana skrzynia, z otworem do wejścia. Maciej okrył ją dachem ze starej papy przesmolonej.
Wacek wepchnął Mikusia do budy, gdzie leżał snopek słomy, uwiązał przyjaciela na powrozie i pozostawili mu dogryzać kość, którą kundelek zabrał ze sobą.
Wacek powrócił do siebie na poddasze, spokojny i szczęśliwy.
Usnął z uśmiechem na twarzy.
Obudziło go znowu wściekłe ujadanie psów wiejskich.
Z każdego niemal podwórka dobiegało szczekanie.
— Co znowu nowego? — doszedł z dołu głos Macieja i rozległy się jego kroki.
Zaciekawiony Wacek zbiegł ze schodów i stanął w sieni. Siwik otworzył drzwi.
Wacek ujrzał Mikusia. Stał przed budą i wyciągnąwszy szyję, wył przeciągle i ponuro.
Temu to, prawdziwie wilczemu wyciu, odpowiadały wszystkie psy wiejskie.
Być może, ujadały ze strachu przed wilkami lub nienawiści do nich. Czy też może — wycie Mikusia obudziło w nich jakieś niejasne wspomnienia. Może