Miauczała żałośnie, jak gdyby błagała o obronę. Mikuś zgłupiał i nie wiedział co ma robić.
W tej chwili jednak na podwórko wpadły ścigające kotkę psy.
Mikuś jednym susem dopadł je, rozrzucił na wszystkie strony, przetrzepał im skórę i wyparł za bramę.
Gdy powracał do ganku, drobna, biała kotka szła już ku niemu z wygiętym grzbietem i wyprostowanym jak świeca ogonem.
Mruczała łagodnie i rozkosznie mrużyła zielone oczy.
Zbliżywszy się do osłupiałego ze zdumienia Mikusia, otarła się o niego kilka razy, mrucząc i cicho miaucząc.
Mikuś chciał wyrazić jej swoją pogardę, więc prychnął, odwrócił się i rozciągnął na, śniegu.
Kotka zaszła mu od przodu i przytuliła się do jego piersi, nie przestając mruczeć.
Mikuś zdębiał. Nie mógł pojąć, jak się to stało, że kotka bezkarnie kręciła się koło jego pyska.
Parsknął więc jeszcze głośniej i udał, że jej wcale nie widzi.
Wtedy kotka oparłszy się o niego, usiadła i zaczęła się myć, liżąc łapkę i trąc nią mordkę.
Kiedy Cesia przyniosła strawę, Mikuś poszedł ku budzie, a za nim krok w krok sunęła biała kotka.
— A idźże ty! — machnęła za nią ścierką Ceśka.
Kotka jednak nie zwróciła na to uwagi i z ciekawością przyglądała się, jak szybko znikała w misce polewka.
Strona:Wacek i jego pies.djvu/53
Ta strona została przepisana.