Strona:Wacek i jego pies.djvu/59

Ta strona została przepisana.

Przestraszony hukiem Mikuś, szczeknął i przytulił się do Wacka.
Chłopiec biegł teraz na przełaj przez ugór, skracając sobie drogę.
Koło zagajnika wpadł na gromadę dzieci.
Wylęknione i blade uciekały z płaczem.
Wacek dogonił przebiegającego w pobliżu chłopaka i zapytał go:
— Co się tam pali?
Chłopak szczękając ze strachu zębami krzyknął przeraźliwie:
— Zabijają...
Wykrzyknąwszy takie straszne słowo, wyrwał się Wackowi z rąk i popędził gdzieś. Wymachiwał przy tym ramionami jak nieprzytomny.
Z pagórka Wacek ujrzał wreszcie całą wioskę.
Przedstawiała straszny widok. Od jednego końca, gdzie stała stara chałupa Raciakowej, której na wojnie pod Kutnem zabito dwóch synów-ułanów — i — do drugiego, gdzie jakiś kupiec z Lublina wybudował dla siebie dwupiętrowy dom z dużymi oknami i gankiem na kolumnach, szalały płomienie.
Poprzez chmurę czarnego dymu niby ktoś czerwonymi wymachiwał płachtami. Snopy iskier wylatywały do góry, wiatr znosił ze strzech płonące snopki. Paliły się sterty ustawione na podwórzach, dom sołtysa, obory, spichrze, drzewa przydrożne. Co chwila coś nowego się zapalało i płonęło wielkim ogniem.
Dobiegało aż tu wycie płomieni, trzask palącego się drzewa i rumot zawalających się chat.