Strona:Wacek i jego pies.djvu/63

Ta strona została przepisana.

— Trzeba nakarmić dzieci — zwrócił się do kobiet stanowczym głosem, w którym brzmiał już rozkaz.
— Czym tu nakarmić? Wszystko ogień pożarł — mruknęła jedna z nich.
— Zapewne coś się uratowało gdzieś — odparł. Chodźmy poszukać na pogorzelisku.
Zaczęto rozgrzebywać gruzy, zaglądać do niedopalonych spichrzy, obórek i kurników.
Sam Wacek przeszukał całe podwórko Siwików. W oborze wykrył nieżywego już, na wpół upieczonego wieprzka, w kurniku dwie kury, co udusiły się w dymie. Spichrz za to spalił się doszczętnie, tak jak i cała chałupa.
Wacek jednak z pomocą Jurka usunął gruzy i dostał się do piwnicy. Tam ocalało wszystko. Chłopcy zaczęli wynosić ziemniaki, marchew i cebulę, dwie blaszanki z mlekiem, dużą osełkę masła i płacheć słoniny.
Wzrok jego padł nagle na spaloną budę Mikusia. Spadł z niej dach i przykrył dymiące się jeszcze zgliszcza.
Wacek nogą odrzucił dach i krzyknął.
Na zamienionej w popiół słomie leżała nieżywa, straszliwie poparzona kotka.
Pozostało na niej zaledwie trochę białej sierści.
W tej samej chwili nadbiegł Mikuś.
Stanął przed kotką osłupiały, wpatrywał się w nią długo, powolnie wciągał powietrze, a potem — drżąc cały zaczął ujadać wściekle, warczeć i wyć.
Zdawało się, że groził komuś, przeklinał czy też wyrażał swoją rozpacz.