Szli szybko, żeby zdążyć przed nocą.
Nikt się nie odzywał.
Gdzieś trwożnie krakały wrony.
Zapalały się gwiazdy i z przerażeniem spoglądały na nieszczęśliwą, grzeszną ziemię.
Wacek podniósł na nogi całe miasteczko.
Ludzie, którzy najczęściej niewiadomo dlaczego ukrywają swe dobre serca, kopnęli się natychmiast do pomocy pogorzelcom.
Dzieci zostały rozmieszczone u gospodarzy sąsiednich wiosek i w przytułku; stare kobiety znalazły gościnę w domach mieszkańców; — ksiądz proboszcz i wikary zajęli się pogrzebaniem zabitych chłopów i ratowaniem mienia, jakie pozostało w spalonej wsi. Wacek pomagał im w tym starannie.
Wreszcie wszystko zostało zakończone.
Wacek po raz ostatni poszedł na cmentarz.
Modlił się gorąco za duszę matuli i żegnał żółty kopczyk na jej mogile.
Razem z wikarym powrócił na plebanię, gdzie znalazł tymczasowy przytułek.
Tego samego wieczora pozostawszy sam na sam z księdzem, pocałował go w rękę i powiedział cichym głosem:
— Nie mogę być ciężarem dla księdza... chleb by mi przez gardło nie przeszedł... Do tego jeszcze nie jestem przecież sam...