Kiedy właściciel przyjechał do niego z pieniędzmi, to było już po wszystkim. Połowa najpiękniejszych masztowych sosen leżała pokotem na ziemi. Bór nie należał już do Sujwińskiego. A przecież w ich rodzinie ponad dwieście, podobno, lat przetrwał.
Wacek uważnie słuchał tego, co mówił ksiądz, i bardzo żałował nieznanego mu pana.
Po chwili spojrzał na wikarego i powiedział:
— Żyd źle, nie po ludzku postąpił, ale jeszcze więcej winien sam pan Sujwiński.
— Dlaczego tak myślisz, mój mały? — spytał ksiądz i z ciekawością oczekiwał odpowiedzi chłopaka.
— Bo grał w karty!
Wikary w milczeniu skinął głową.
Wacek dodał:
— U nas w Poznańskiem widziałem takiego co to wszystko przegrał po pijanemu, a potem poszedł do stodoły i powiesił się tam na belce...
Ksiądz potakiwał mu ruchem głowy.
Łagodnymi oczami spoglądał w poważną i surową twarz chłopaka.
Ksiądz-wikary spełnił prośbę Wacka.
Polecił chłopaka inżynierowi-leśniczemu.
Widać, zdążył szepnąć mu parę słów o Wacku.