Mikuś zamierzał już powrócić do domu, gdy posłyszał nagle głuchy gniewny bulgot.
Dobiegł gdzieś z wysoka.
Pies podniósł łeb i znowu znieruchomiał.
Tuż nad nim, z wysokiej gałęzi sosny dochodziły te basowe, nigdy nie słyszane dźwięki.
Mikuś widział przed sobą dużego, czarnego ptaka. Rozpuścił ogon niby wachlarz, bił skrzydłami w gałąź i bulgotał gniewnie.
Słońce, przebiwszy się przez gąszcz korony, oświetliło go.
Mikuś zdumiał się.
Ptak zmienił się w okamgnieniu. Stał się granatowy i cały w iskrach — złotych, zielonych, liliowych. Nad oczami widniały szerokie szkarłatne brwi. Ptak tupał i podskakiwał w miejscu.
Pies nigdy przedtem nie widział głuszca.
Zrozumiał jednak, że wspaniały ptak chce go nastraszyć i odpędzić od gniazda, gdzie głuszec miał siedzibę ze swymi szarymi kurami, które Mikuś wystraszył niebacznie.
Kundel wyczuwał, że coś nabroił.
Stulił więc uszy i nie patrzał już na rozgniewanego ptaka.
Wycofał się z haszczy i podejrzliwie oglądając się popędził do gajówki.
Chrapy miał pełne woni pięknego ptaka.
Wiedział, że nigdy już jej nie zapomni i zawsze odróżni ją wśród innych.
Zdążył do domu na czas.
Nikt nie spostrzegł nawet, że Mikuś pozostawił podwórko bez opieki.
Strona:Wacek i jego pies.djvu/83
Ta strona została przepisana.