Strona:Wacek i jego pies.djvu/92

Ta strona została przepisana.

Śpieszył się więc strasznie, a w jego łbie śmigała uparta myśl:
— Niech-no tylko Wacek wyjdzie na długo z domu, odnajdę te ślady i ujrzę zwierzę, które je pozostawiło na moczarze!
Pies, sam tego nie wiedząc, odkładał swoją nową wyprawę do niedzieli.
Wreszcie dzień ten nadszedł i Mikuś sunął przez puszczę do bagienka.
Pozostawało jeszcze sporo czasu do wschodu słońca.
W puszczy ciemno było.
Płachty mgły snuły się i kołysały nad zaroślami olsz.
Ptaki spały jeszcze i tylko puchacz odzywał się z kniei:
— Pu-hu! Pu-hu!
Z szelestem spadały na ziemię stare szyszki r suche gałązki.
Mikuś — zasłuchany i przejęty — przedzierał się przez gąszcz i przeskakiwał zbutwiałe, omszałe kłody powalonych przez burzę sosen i brzóz.
Pragnął dojść jak najprędzej do bagienka, gdzie wykrył niedawno tajemnicze ślady.
Ucieszył się, kiedy łapy poczęły mu grzęznąć w miękkiej ziemi i poczuł ostry aromat tataraków, a po chwili mdłą woń gnijących trzcin grążeli.
Zbliżał się do jeziorka, ukrytego w kniei i otoczonego mokradłem.
Pies zwolnił bieg, a gdy chrapami pochwycił znaną mu już woń zwierzęcia, przywarł do ziemi.