Strona:Wacek i jego pies.djvu/93

Ta strona została przepisana.

Ślepie mu się jarzyły, skóra na grubym, mocnym karku poruszyła się i fałdowała gwałtownie.
Ostry węch podpowiadał mu, że tajemnicze zwierzę jest blisko. Właściwie nie jedno nawet, a kilka czaiło się w tym ostępie.
I raptem, przez rzadkie w jednym miejscu krzaki olszowe, Mikuś zobaczył upragnione zwierzę.
Miało ciemnobrunatny kark i prawie białe, wysokie, mocne nogi.
Nad garbatym, olbrzymim łbem widniały szerokie jak łopaty rogi o kilku wyrostkach.
Zwierzę drzemało.
Stało z opuszczoną głową i zamkniętymi oczami.
Tylko duże uszy bez ustanku obracały się w różne strony, łapiąc każdy dźwięk, dobiegający z puszczy.
Puszcza, tymczasem milczała.
Tylko puchacz płoszył ciszę przedświtu.
Ale i on pokrzykiwał ciszej i rzadziej.
Tuż przy ogromnym byku leżało podobne do niego zwierzę bez rogów i spało.
Przyciśnięte do jego boków widniały dwa mniejsze. Przytulały się do ciepłego ciała matki i pochrapywały spokojnie.
Mikuś nie wiedział, że przygląda się łosiowi, jego klępie i dwojgu małych łosiów.
Wbijał w nie swoje pałające, żółte ślepie i czaił się bez ruchu, jak urzeczony.
Jakieś myśli, skrawki wspomnień, snuły się w głowie psa — wilka.
Jedne były zapewne radosne, bo drgał mu koniec puszystej kity i oczy zachodziły mgłą, inne zaś