Strona:Wacek i jego pies.djvu/96

Ta strona została przepisana.

Przedzierał się z trudem przez krzaki.
W ręku trzymał broń.
Mikuś poznał strzelbę, gdyż tyle razy oglądał ją i obwąchiwał, kiedy gajowy, wchodząc do domu, pozostawiał ją na ganku.
— Obcy człowiek w puszczy! — mignęła w psim łbie trwożna myśl.
Mikuś w jednej chwili zatrzymał się i skoczył ku nieznajomemu, uwikłanemu w haszczach.
Zapomniał o małym łosiu, o pogoni i zabawie.
Musiał teraz bronić puszczy, jak to czyniła Nora.
Ze złym skowytem Mikuś wpadł na człowieka, skoczył mu na grzbiet, schwycił kłami za kark i obalił.
Czuł na języku słony smak krwi.
Ściskał szyję leżącego i warczał groźnie.
Jak długo to trwało — tego Mikuś nie wiedział.
Oprzytomniał, kiedy przed oczami mignął mu duży, czarny cień.
Otworzył szerzej ślepie i poznał Norę.
Stara suka z drugiej strony wczepiła się w ramię leżącego i odrywając się odeń na chwilę, szczekała głośno i niecierpliwie.
Podpatrzyła ona dziś wyślizgującego się z podwórka Mikusia i wyszedłszy ze stajni, usiadła na ganku i długo nasłuchiwała.
Kiedy dobiegło ją szczekanie Mikusia, popędziła do puszczy, by bronić jej przed nim, bo w kniei uważała każdego człowieka i obce zwierzę za wroga.