bym być nauczycielem w naszej początkowej szkółce, byłbym niezależnym, czułbym się raz wolnym Polakiem.
Tadzio. Wiesz co, poproszę Marjana, żeby kilkoro dzieci, które doucza poza lekcjami w szkole, oddał pod twoją opiekę, jeśli dasz z nimi radę to...
Wacio. (przerywając) Jabym dał radę i ze stu dzieciakami!... To zamało kilkoro...
Tadzio. Tymczasem kilkoro, a potem zobaczymy...
Wacio. A więc dobrze, godzę się teraz na kilkoro, ale gdy zacznę uczyć w szkole, wtedy napewno wszystkie dzieci wołać będą, żebym nazawsze pozostał... Niech Marjan będzie na to przygotowany...
Tadzio. (śmiejąc się) Zobaczymy, zobaczymy... (wychodzi).
Rysio. — Wacio (siedzi nad książką) Co za dziwactwo uczyć na pamięć, jak papugę, różnych wyrazów w przeróżnych językach! I co mi potem?! Oi tylko strata niepotrzebna czasu! Znać język ojczysty, mówić nim i pisać bez błędu — oto obowiązek Polaka! (nasłuchuje) Ktoś idzie... ciekawym ktoby o tej porze chciał mnie odwiedzić. (wchodzi Rysio).