Tak więc elf i Maja lecieli w letnią noc tuż nad kwiatami. Gdy przybyli nad strumień, białe odbicie elfa zamigotało jak przelatująca gwiazda.
Z jakąż radosną ufnością pszczółka powierzyła się temu czarownemu stworzeniu! Chętnie byłaby mu zadała niejedno ważne pytanie, ale nie śmiała. Elf niewątpliwie dobrze ją powiedzie, myślała pełna otuchy.
Lecąc obok siebie długą aleją topoli, usłyszeli ponad sobą szum, a równocześnie ukazał się naprzeciw nich ciemny motyl, duży i silny jak ptak. Elf zawołał doń:
— Zaczekaj chwilkę, proszę!
Maja była zdumiona, że ciemny motyl tak chętnie usłuchał wezwania elfa. Usiedli na gałęzi ciemnej topoli. W okół nich szeptały ruchliwe liście, skąpane w świetle księżyca, a wzrok obejmował rozległy, cichy krajobraz nocny. Motyl siedział naprzeciw Maji, cały oblany światłem. Powoli podnosił i opuszczał swe rozłożone skrzydła, jak gdyby niemi kogoś wachlował. Maja zobaczyła, że w poprzek jego ciemnych skrzydeł biegły cudnie błękitne szerokie prążki. Czarna jego głowa była okryta ciemnym aksamitem, a twarz, w której płonęła para czarnych oczu, wyglądała jakby osłonięta dziwnie tajemniczą maską. Jakże cudne były istoty nocne. Lekki dreszcz wstrząsnął Mają; doznawała wrażenia, że śni najczarowniejszy sen swego życia.
— Jaka pani piękna — rzekła do ćmy. Czyżby.,. Opanowało ją głębokie wzruszenie.
— W czyjem jesteś towarzystwie? zwróciła się ćma do elfa.
Strona:Waldemar Bonsels - Pszczółka Maja i jej przygody.pdf/103
Ta strona została przepisana.
ROZDZIAŁ XI.
Lot z elfem.