Strona:Waldemar Bonsels - Pszczółka Maja i jej przygody.pdf/111

Ta strona została przepisana.

Maja niewiele się z tego wszystkiego domyślała, lecąc pomiędzy bronzowemi pniami drzew i pod zielonym dachem liści. Wreszcie roztworzyły się bramy lasu, osłonięte kopułami listkowia i przed oczyma Maji rozłożył się ogromny łan zboża, cały wyzłocony słońcem. Pośród kłosów migotały bławatki i maki. Pszczółka usiadła na gałązce brzozy, rosnącej na miedzy łanu i zachwyconemi oczyma patrzyła na to złote morze, spokojnie falujące w ciszy dnia letniego. Wydawało się jej bezkresnem, a łagodny wietrzyk wydobywał z niego szum cichutki, nie chcąc mącić spokoju tego pięknego świata.
Kilka bronzowych motyli bawiło się opodal w zbożu w grę: „Z maczku na maczek“. Młode motylki bardzo lubią tę zabawę. Polega ona na tem, że każdy motyl usiądą na kwiatku, ale musi być o jednego motyla więcej, niż jest kwiatów w pobliżu. Ten jeden przysiada w pośrodku koła zabawowego i woła. Na to wołanie, zrywają się wszyscy i zmieniają miejsca na kwiatach. Kto się spóźni i nie znajdzie miejsca, musi usiąść w środku i wołać. Wśród motyli jest to ulubioną grą towarzyską.
Maja przyglądała się przez chwilę i sprawiało jej to prawdziwą przyjemność. Możnaby tego wyuczyć małe pszczółki w ulu, pomyślała i nazwać tę zabawę: „Z komórki do komórki“. Ale Kassandra jest tak surowa, że z pewnością na to nie pozwoli.
Maja znów posmutniała, prawdopodobnie pod wpływem wspomnień o ojczyźnie. Gdy zamierzała się nad tem zastanowić, ktoś ozwał się w jej pobliżu:
— Dzień dobry. Zdaje mi się, że jesteś jadowitą istotą. Maja przerażona, szybko się odwróciła.
— Nie — odrzekła — tem ja nie jestem...