— Ach, całkiem dobra — odrzekła Maja, nie chcąc obrazić zarozumialej poetki.
— Nieprawdaż? podjęła Honorata. — Widzę, że się pani z trudnością wysławia, ale zapewne chciała pani powiedzieć, że niewiele utworów poetyckich może się mierzyć z moim. Dziękuję pani za tak przychylny sąd. Ale teraz muszę się oddalić. Samotność jest koniecznym warunkiem dla artysty. Żegnam.
— Życzę szczęśliwej podróży — rzekła Maja, nie wiedząc, czego od niej chciało to nakrapiane maleństwo. Ano, poetką nie jest, ale może jeszcze nią zostanie, pomyślała, patrząc za oddalającą się biedronką. Zaledwie można było dostrzec jej maleńkie nóżęta, więc wyglądała tak, jak gdyby się posuwała na małych kółeczkach.
Po chwili Maja znów przeniosła wzrok na złoty łan zboża, nad którym w słońcu igrały motyle. To się jej podobało znacznie więcej od utworu poetki Siedmiokropki.
Ach, jakże wesoło rozpoczął się ten dzień, a w jakim strachu i lęku miał się zakończyć. Przedtem jeszcze Maja zawarła bardzo dziwną znajomość w godzinach popołudniowych, w pobliżu dużej beczki z wodą. Siedziała wśród wonnych kwiatów bzu, odbijających się w cichej, czarnej powierzchni wody napełniającej beczkę. Ponad nią śpiewała raszka tak radośnie i miło, że Maji serce się ścisnęło na myśl, że nie można się zaprzyjaźniać z ptakami. Za wielkie są i pożerają owady — w tem właśnie sęk. Ukryta pod białym pękiem bzowego kwie-