Chrabąszcz wrócił nachmurzony z kuleczką miodu.
— Skandal — burknął — nigdzie nie można mieć spokoju przed tą hołotą.
Maja wygłodzona, zapomniawszy podziękować, nabrała szybko pełne usta miodu i zaczęła żuć, gdy chrabąszcz otarłszy sobie pot z czoła, rozluźnił nieco górny pancerz, by móc swobodniej oddychać.
— Kto tam był? spytała pszczółka, mając usta pełne miodu.
— Proszę wpierw połknąć, co panienka ma w ustach — rzekł chrabąszcz — inaczej niepodobna rozumieć, co mówi.
Maja usłuchała, a wzburzony gospodarz domu nie czekając na dalsze pytanie, wybuchnął gniewnie:
— To była mrówka. Te stworzenia sądzą widocznie, że człowiek zbiera i oszczędza godzina po godzinie, jedynie dla nich. Tak ni stąd ni zowąd, bez pozwolenia, bez zapytania, wtargnąć do cudzej spiżarni! To przecież oburzające. Gdybym nie wiedział, że u tych istot wypływa to istotnie z nieznajomości form towarzyskich, nie wahałbym się nazwać ich poprostu złodziejami.
Nagle się opamiętał i zwracając się do Maji rzekł:
— Proszę wybaczyć, że się zapomniałem przedstawić. Nazywam się Pepik, z rodu czerwczyków.
— Ja się zwę Maja — nieśmiało rzekła pszczółka; — bardzo się cieszę, że pana poznałam. Dokładnie się teraz przyglądała Pepikowi. On skłonił się powtórnie, rozkładając przytem swe macki, niby dwa małe bronzowe wachlarzyki. Ogromnie się to Maji spodobało.
— Ma pan prześliczne macki — rzekła — poprostu zachwycające...
— O tak, — przyznał Pepik, mile pogłaskany po-
Strona:Waldemar Bonsels - Pszczółka Maja i jej przygody.pdf/19
Ta strona została przepisana.