chlebstwem — znam też swą wartość. Czy panienka chce je może zobaczyć z drugiej strony?
— Jeśli można, to bardzo proszę — rzekła Maja.
Chrabąszczyk odchylił swe wachlarzowate macki, wystawiając je na światło słońca.
— Znakomite, nieprawdaż? spytał.
— Nigdybym nie przypuszczała, że coś podobnego jest możliwem — odparła Maja. — Moje macki są całkiem niepozorne.
— No, tak, — zauważył Pepik — każdy ma swoje zalety. Panienka ma zato bardzo piękne oczy, a złotawa barwa ciała też nie jest do pogardzenia.
Mała Maja promieniała szczęściem. Nikt jej jeszcze nie powiedział, że jest w niej coś pięknego. Rozzuchwaliła się tem powodzeniem i upojona wielką radością życia, szybko sięgnęła po nową kuleczkę miodu.
— Doskonały gatunek — rzekła.
— Proszę się nie krępować — rzekł Pepik, nieco zdumiony niezwykłym apetytem swego gościa — to miód różany, w najlepszym gatunku. Trzeba tylko uważać, by sobie nie przeładować żołądka. Jest też jeszcze trochę rosy, jeśli panienka czuje może pragnienie.
— Bardzo dziękuję — rzekła Maja. — Teraz chciałabym trochę latać, jeśli pan pozwoli.
Chrabąszczyk się zaśmiał.
— Latać i zawsze latać — rzekł — to już wam pszczołom leży we krwi. Nie pojmuję tego niespokojnego trybu życia. Przecież to wielka przyjemność przebywać w temsamem miejscu; czyż nie?
— Ach, ja tak lubię latać — odrzekła Maja.
Chrabąszczyk grzecznie rozchylił przed nią purpurową portjerę.
Strona:Waldemar Bonsels - Pszczółka Maja i jej przygody.pdf/20
Ta strona została przepisana.