— Jeszcze panienkę odprowadzę do skrajnego listka, z którego bardzo wygodnie będzie się wzbić w powietrze.
— Och, dziękuję, — rzekła Maja — ja mogę odlecieć skąd chcę.
— Pod tym względem ma panienka wyższość nademną — rzekł Pepik — mnie rozwinięcie dolnych skrzydełek sprawia pewną trudność.
Uścisnął jej rękę, rozsunąwszy ostatnią potjerę.
— O Boże, co za cudny błękit nieba — radośnie zawołała Maja. — Żegnam pana.
— Do widzenia — rzekł Pepik siadając na najwyższym płatku róży, by przez chwilę przyglądać się malej Maji, która prostą, pionową linją wzbijała się ku niebu, w złote promienie słońca, w czyste ranne powietrze.
Poczem westchnął tajemnie i w zamyśleniu wrócił do chłodnego, różanego kielicha. Zrobiło mu się trochę ciepło, pomimo wczesnego jeszcze ranka. Począł sobie nucić ranną piosenkę, która w purpurowych Odblaskach różanych listków i w ciepłych promieniach słońca brzmiała:
Jestem wiosny gońcem,
Mieszkam w zamku z róży,
Upajam się słońcem,
Czas mi się nie dłuży.
Gdy róża opadnie,
Życie me uleci;
Lepiej umrzeć ładnie,
Niż gnić w kupie śmieci.
A na dworze powoli wstawał wiosenny dzionek nad ukwieconą ziemią.