Strona:Waldemar Bonsels - Pszczółka Maja i jej przygody.pdf/23

Ta strona została przepisana.

To rozkosz prawdziwa unosić się tak nad powierzchnią wody, radowała się Maja. Ujrzała wielkie i małe ryby płynące w przeźroczystej wodzie, lub całkiem nieruchome, jak gdyby się na niej unosiły. Miała się na baczności, aby się do nich zbytnio nie zbliżyć, gdyż wiedziała, że ród rybi oznacza dla niej groźne niebezpieczeństwo.
Na drugim brzegu jeziora, na który się po chwili przedostała, zwabiło ją ciepłe sitowie i olbrzymie liście polnych róż, niby zielone talerze unoszących się na wodzie. Wybrała jeden z liści najbardziej osłoniętych, nad którym kołysały się w słońcu wysokie łodygi trzciny, przeto całkiem niemal pogrążony w cieniu. Tylko parę plam świetlnych jaśniało na nim, niby złote monety.
— Przecudnie — rzekła Maja półgłosem — wprost przecudnie. Zaczęła się trochę ochędożać, obiema rękami chwyciwszy się z tyłu za głowę, którą ciągnęła naprzód, jak gdyby ją chciała urwać. Wystrzegała się jednak ciągnąć zbyt mocno, bo chodziło wszak tylko o strzepnięcie kurzu. Następnie tylnemi nóżkami pogładziła pokrywy skrzydełek, które przegięły się ku dołowi, i czyściutkie znów odskoczyły na dawne miejsce.
Wtem podszedł ku niej mały, stalowo błękitny bąk, usiadł obok na liściu i przyjrzawszy się jej w zdumieniu, spytał:
— Czego to panienka szuka na moim liściu?
— Chyba wolno na chwilę odpocząć — rzekła. Przypomniała sobie, co jej powiedziała Kassandra, że naród pszczeli cieszy się w świecie owadów wielkiem poważaniem. Tedy postanowiła spróbować, czy się jej uda zdobyć ów szacunek. Serce jej biło jednak niespokojnie, gdyż odpowiedziała bardzo głośno i stanowczo.