Strona:Waldemar Bonsels - Pszczółka Maja i jej przygody.pdf/26

Ta strona została przepisana.

Jętka się uśmiechnęła.
— A czemu to tak, moja mała? spytała, a twarz jej przybrała wyraz zainteresowania, lecz także pewnej wyniosłej pobłażliwości,
Maja wyjąkała bezradnie:
— Ach, to przecież taki miły, sympatyczny pan, a o ile mi wiadomo, nie zrobił pani nic złego.
Jętka w zadumie spojrzała na Jana Krzysztofa.
— Tak, miły nieboraczek — przyznała czule, odgryzając mu głowę.
Maja omal nie straciła zmysłów, tak strasznie wstrząsnął nią ten widok. Przez długą chwilę nie mogła wydobyć słowa i oto ze zgrozą słuchać musiała chrzęstu i chrupotania, towarzyszącego rozrywaniu ciała stalowo-błękitnego Jana Krzysztofa.
— Proszę nie odgrywać komedji, — rzekła jętka, mając pełne usta i nie przestając żuć, — bo taka nadmierna uczuciowość nie robi na mnie wrażenia. Czyż wy postępujecie lepiej? Panienka widocznie bardzo młoda i nie rozglądnęła się nawet we własnym domu. Ale gdy w lecie nastąpi mordowanie trutni, to świat będzie się również oburzał i mojem zdaniem, z większą słusznością.
Maja spytała: — Czy pani już z nim skończyła? Nie miała odwagi spojrzeć do góry.
— Mam jeszcze jedną nogę — rzekła jętka.
— To proszę ją połknąć, a wtedy pani odpowiem — zawołała. Maja, która wiedząc doskonale, dlaczego w ulu muszą zabijać trutnie, irytowała się głupotą jętki. — Ale niech się pani nie odaważa postąpić do mnie bodaj o jeden krok. W przeciwnym razie nie wahałabym się ani na chwilę zrobić użytku z mego żądła,