Mała Maja była istotnie rozgniewana. Po raz pierwszy wspomniała o swem żądle i po raz pierwszy cieszyła się z posiadania tej broni.
Oczy jętki rzucały złe błyski. Skończyła swą ucztę a siedząc trochę przyczajona, bacznie przyglądała się Maji i wyglądała na drapieżcę, gotowego się rzucić na swą zdobycz. Ale pszczółka stała się nagle całkiem spokojna. Nie mogła zrozumieć, skąd nabrała takiej odwagi, ale wcale już nie czuła lęku. Wydała nawet cienki, przenikliwy brzęk, jaki słyszała raz u strażnika w ulu, kiedy osa zbliżała się do otworu.
Jętka rzekła powoli i groźnie:
— Jętki żyją w najlepszej zgodzie z narodem pszczół.
— I dobrze też robią — szybko odparła Maja.
— Czy pani sądzi, że ja się może boję, ja — pani? spytała jętka. Szybkim ruchem zerwała się ze źdźbła sitowia, które w okamgnieniu wyprostowało się jak wpierw i brzęcząc migotliwemi skrzydełkami sfrunęła tuż nad powierzchnię wody. Cudny to był widok, gdy się tak przeglądała w jeziorze; zdawało się, że oto dwie jętki poruszają swemi szklanemi skrzydełkami tak szybko i wdzięcznie, że w okół nich tworzy się niejako srebrna otęcza. Było to tak piękne, że Maja zapomniała o swem zmartwieniu z powodu Jana Krzysztofa, a także o niebezpieczeństwie. Nie posiadając się z zachwytu, klasnęła w dłonie, wołając:
— Cudna! Przecudna!
— Mnie pani ma na myśli? spytała jętka zdumiona. I szybko dodała: — Tak, to prawda, na brak urody uskarżać się nie mogę. Gdyby pani dopiero słyszała była zachwyty ludzi, którzy mnie wczoraj widzieli nad strumieniem!
Strona:Waldemar Bonsels - Pszczółka Maja i jej przygody.pdf/27
Ta strona została przepisana.