dziła sobie mały skład miodu, by na dnie słotne mieć zapas pożywienia, a wnijście do swego leśnego zamku zakleiła woskiem, pozostawiając jedynie drobny otwór, którym mogła się wygodnie wślizgnąć.
I pobrzękując wesoło, upojona radością życia, Maja wzbiła się tego poranku w jasność słoneczną, by się dowiedzieć, co jej ten nowy piękny dzień znów przyniesie.
Sterując prosto w złote światło, wyglądała jak drobny mknący punkcik, unoszony przez wiatr.
— Dziś z pewnością napotkam człowieka! — zawołała. — W takie dnie ludzie z pewnością też wychodzą z domu, by się radować śliczną pogodą. Nigdy jeszcze nie spotkała po drodze tylu owadów; w powietrzu było tyle bieganiny i ruchu, tyle szumu i brzęku i śmiechu i radości, że mimowoli wszystko się przyłączało do ogólnego chóru.
Maja usiadła wreszcie w lesie traw, pełnym różnorodnych kwiatów i roślin. Najwyższe z nich były białawe liście krwawniku i maki płomienne, jaskrawe, ściągające na siebie powszechną uwagę. Spożywszy trochę miodu z kwiecia orliku, Maja zabierała się właśnie do odlotu, gdy wzrok jej padł na trawkę pochylającą się ku jej kwiatowi. Na trawce tej zobaczyła jegomościa tak dziwacznego, jakiego nigdy na oczy swe nie oglądała. W pierwszej chwili mocno się przeraziła, nie mogąc pojąć, jak może istnieć na świecie potwór tak zielony i chudy; stopniowo jednak uwaga jej została do tego stopnia podniecona, że siedząc jak znieruchomiała, wpatrywała się w długonogiego nieznajomego, nie mogąc oczu oderwać od jego postaci. Wyglądał, jak gdyby miał rogi, tymczasem było to tylko jego dziwnie naprzód wysunięte czoło. Z tego czoła wyrastały dwa długie, cie-
Strona:Waldemar Bonsels - Pszczółka Maja i jej przygody.pdf/45
Ta strona została przepisana.