skrzydłami, podskoczy! wysoko, zataczając w powietrzu olbrzymi krąg, z śmiałością, która w pojęciu Maji graniczyła wprost z szaleństwem.
A oto znów się zjawił. Nie widziała nawet skąd się wziął z powrotem, ale naprawdę siedział koło niej na liściu orliku.
Oglądał ją ze wszystkich stron z tyłu i z przodu, poczem rzekł drwiąco: — Naturalnie, że nie potrafiłaby pani znosić jaj, bo nie ma nawet odpowiedniego przyrządu. Pani nie ma pokładełka.
— Czego? spytała Maja — pokładełka? Zasłoniła się skrzydłami i tak usiadła, że nieznajomy mógł widzieć jedynie jej twarz.
— Tak, oczywiście. Tylko proszę uważać panienko, inaczej gotowa panienka zlecieć ze swej estrady. Panienka jest osą, prawda?
Większa obelga nie mogła Maję spotkać nigdy w życiu.
— Do stu piorunów! — krzyknęła.
— Hopla! odpowiedział konik polny i już go nie było.
— Na nerwy mi działa to stworzenie — rzekła Maja, postanawiając odlecieć. Jak daleko sięgała pamięcią, nigdy jej jeszcze w ten sposób nie obrażono. Za największą hańbę uważać musiała, że ktoś ośmielił się ją wziąć za osę, należącą do bezużytecznej bandy rozbójników, do tej hołoty złodziejskiej, do gromady włóczęgów. Było to istotnie w najwyższym stopniu oburzające.
Aż tu konik polny znów się nagle zjawił.
— Panienko! zawołał, powoli się ku niej obracając, przyczem jego długie tylne nogi robiły wrażenie wskazówek, gdy na zegarze jest za pięć minut pół do siódmej; panienko, proszę wybaczyć, że czasem przerywam roz-
Strona:Waldemar Bonsels - Pszczółka Maja i jej przygody.pdf/47
Ta strona została przepisana.