Strona:Waldemar Bonsels - Pszczółka Maja i jej przygody.pdf/50

Wystąpił problem z korektą tej strony.

— Więc proszę mówić — uprzejmie rzekł konik polny, po czym krzyknął: — hopla! — i zniknął.
Wtedy, mimo swej irytacji, Maja musiała się znów zaśmiać. Coś podobnego jeszcze się jej nie przydarzyło. Jakkolwiek konik polny zdumiewał ją swym śmiesznym zachowaniem, to jednak podziwiać musiała jego wielkie doświadczenie życiowe i znajomość świata. Wprawdzie nie przypisywała sztuce skakania takiego znaczenia, jak on, niemniej przyznawała, że w ciągu krótkiej z nim rozmowy, dowiedziała się wielu rzeczy nieznanych. Gdyby tylko Zielony był nieco stateczniejszy i mniej skokliwy, chętnie zapytałaby go o to lub owo. Nieraz najwięcej wiedzą ci, którzy zdobytego doświadczenia nie umieją nawet zużytkować.
Czy on też rozumie mowę ludzi, znając ich nazwiska? Zapyta go o to, jeśli jeszcze wróci, a także o to, jak się zapatruje na zbliżenie do człowieka oraz na próbę odwiedzenia go w jego mieszkaniu.
— Panienko! — ozwał się głos tuż obok niej, a źdźbło trawy zachwiało się w obydwie strony.
— Wielki Boże! wykrzyknęła Maja. — Skąd pan tak wciąż przyskakujesz?
— Z okolicy — odparł konik polny.
— Ale proszę mi powiedzieć — rzekła Maja — czy pan tak na chybił trafił skacze w świat, nie wiedząc gdzie się znajdzie, nie znając miejscowości, do której przybędzie?
— To się rozumie! — odparł Zielony. — A jakżebym mógł inaczej? A pani, czy umie odgadnąć przyszłość? Tego przecież nikt nie potrafi. Tylko żaba drzewna zna przyszłość, ale nikt się od niej niczego nie dowie.
— Ale że pan tak wie o wszystkim! To doprawdy zdumiewające! wykrzyknęła Maja. — A może pan też rozumie mowę człowieka?
— Na to pytanie trudno istotnie odpowiedzieć, a to dlatego, że nie zostało jeszcze dowiedzione, czy ludzie w ogóle posiadają jakąś mowę. Wydają czasem pewne dźwięki, których bezdźwięczność nie da się z niczym porównać. W ten sposób się widocznie porozumiewają. Należy im jednak przyznać, że szczerze pragną jakichś głosów znośniejszych. Obserwowałem raz dwóch chłopców, którzy trzymając w ręce źdźbło trawy, ustami na nim dęli, wydobywając tym sposobem świszczący ton podobny nieco do ćwierkania świerszcza. Oczywiście, że mu nie dorównywał co do dźwięczności. W każdym razie robią, co mogą. Czy chciałaby się panienka jeszcze czegoś dowiedzieć? Nie przeczę, że dużo widziałem i słyszałem.
I znów się uśmiechnął od ucha do ucha, patrząc Mai prosto w oczy.
Ale gdy niespodzianie znów odskoczył, Maja na próżno przez sporą chwilę czekała na jego powrót. Rozglądała się wokół, szukając go w trawie i na kwiatach, ale go nie odnalazła.
[1]



  1. Brak strony. Treść (oznaczoną kolorem szarym) uzupełniono na podstawie wydania z 2016 roku, opartego na innym egzemplarzu poniższej edycji.