dajnię w cieniu drzewa. W pobliżu widniał też czerwony dach jakiegoś wiejskiego domu, a z jego kominów błękitne smugi dymu wzbijały się ku niebu.
Maja pomyślała, że teraz już z całą pewnością napotka człowieka, bo dotarła wszak bezpośrednio do jego królestwa. To drzewo jest zapewne jego własnością, a te dziwne drewniane sprzęty ustawione w cieniu, należą do jego ula.
Wtem zabrzęczało tuż kolo niej i mucha usiadła na jej liściu. Przez chwilę biegała tam i napowrót po zielonem żyłkowaniu, przystając co parę kroczków, że nie można było widzieć ruchów jej nóg i mogło się zdawać, że się tylko ślizga szybko i niespokojnie to w tę, to w ową stronę. Następnie frunęła z jednej części liścia na drugą, ale uczyniła to tak szybko i znienacka, że każdy byłby sądził, iż raczej przeskoczyła niż przeleciała tę przestrzeń. Ale to się tylko wydawało. Widocznie chciała zmiarkować, na której części liścia jest pobyt najprzyjemniejszy. Czasem wzbijała się raptownie w powietrze i przebywała maleńką przestrzeń, pobrzękując namiętnie, jak gdyby się Bóg wie co przydarzyło, lub jak gdyby zamierzała wykonać coś niebywałego, poczem znów wracała na liść i zaczynała biegać, wypoczywając co parę kroczków, jak nigdy nic, albo przysiadała cichutko, jak gdyby nagle znieruchomiała.
Maja przyglądała się przez chwilę czynnościom muchy, wreszcie podeszła ku niej i rzekła uprzejmie:
— Witam panią na moim liściu; o ile mi się zdaje, to pani jest muchą?
— A czemże by? odrzekła mała. — Nazywam się Puk i jestem bardzo zajęta. Czy mnie pani zamierza odpędzić?
Strona:Waldemar Bonsels - Pszczółka Maja i jej przygody.pdf/52
Ta strona została przepisana.