Strona:Waldemar Bonsels - Pszczółka Maja i jej przygody.pdf/59

Ta strona została przepisana.

mam się zbliżyć. Przedewszystkiem wysączam resztki napoju, które dla mnie pozostawił w kieliszku. Taka kropelka ma w sobie coś niezwykle podniecającego; rozumiem człowieka, że się tak uśmiecha do tego płynu. Później przyfruwam do śpiącego i siadam mu na czole. Znajduje się ono między nosem, a włosami i służy do myślenia. Widać to po długich fałdach, biegnących niby brózdy od strony prawej ku lewej, a które podczas myślenia trzeba należycie ściągać, jeśli wogóle ma wyjść coś mądrego. Taksamo gdy człowiek się unosi, widać to na czole, ale wtedy brózdy biegną z góry na dół, a nad nosem tworzy się sfałdowany pagórek.
Otóż gdy tak biegam po owych brózdach tam i napowrót, człowiek zaczyna ręką wymachiwać w powietrzu. Myśli, że ja się tam gdzieś znajduję, ale nie może tego tak szybko zmiarkować, ponieważ siedzę na jego fałdach myślowych. Ostatecznie jednak mnie wykrywa, a wtedy mruczy gniewnie i wyciąga rękę, by mnie złowić. Wie pani, panno Majo, czy jak się tam pani zowie, wtedy trzeba się istotnie mieć na baczności. Widzę zbliżającą się rękę, lecz czekam do ostatniej chwili, poczem zręcznie odlatuję na bok i przyglądam się, jak obmacuje czoło, czy jeszcze lam jestem. Taka zabawa trwa nieraz całe pół godziny. Pani niema pojęcia, jak człowiek jest wytrwałym. Naostatku zrywa się jednak i rzuca parę burkliwych słów, świadczących o jego niewdzięczności. Ale trudno! Szlachetne serce nie liczy na nagrodę. Wzlatuję więc znów na sufit i słucham jego niewdzięcznej mowy.
— Nie mogę powiedzieć, by mi się to zbytnio podobało — zauważyła Maja. Całkiem bezużyteczne marnowanie czasu.