dość w każdym domu; proszę tylko uważać, w których się odbija słońce. Czy pani już chce odlecieć?
— Tak — odpowiedziała Maja, podając musze rękę. — Żegnam panią i życzę rychłego polepszenia. Ja mam jeszcze pewne plany na dzisiaj.
I z cichym brzękiem, w którym przebijało się stale pewne przygnębienie, mała Maja rozpostarła swe błyszczące skrzydełka i uleciała w słońce, na łąki kwietne, by się nieco pożywić.
Puk spoglądała za nią, zastanawiając się, co by tu jeszcze można powiedzieć, wreszcie rzekła w zamyśleniu:
— Ostatecznie zatem! Czemużby nie?
Po tem spotkaniu z muchą Puk, nie było Maji zbyt wesoło na duszy. Nie mogła uwierzyć, by Puk miała słuszność we wszystkiem, co mówiła o człowieku i co o nim sądziła. Maja myślała o człowieku tak zgoła odmiennie. Wytworzyła sobie o nim pojęcie piękne i wzniosłe i przykro jej było uwierzyć w coś niskiego i śmiesznego. A jednak nie śmiała udać się do jego mieszkania. Nie mogła przecież wiedzieć, czy mu to będzie przyjemnie, a za nic na świecie nie chciałaby nikomu być ciężarem. Raz jeszcze przypomniała sobie słowa Kassandry: „Ludzie są dobrzy i mądrzy. Są bardzo silni i potężni, ale nie nadużywają swych sił, a wszędzie, gdzie przebywają, powstaje ład i dobrobyt. Sprzyjają ludowi pszczół, dlatego my, pszczoły, powierzamy się ich pieczy i dzielimy się z nimi miodem. Pozostawiają go