bardzo dziwaczny, jakby ją niewidzialna jakaś ręka posuwała naprzód. Niema biedaczka nóg, pomyślała Maja i dlatego taka zgnębiona. Na łodyżce liścia przystanęła, a Maja ku wielkiemu zdumieniu spostrzegła, że pozostawiła na tem miejscu bronzową kropelkę. Coś dziwnego! pomyślała Maja, gdy nagle rozeszła się w powietrzu ohydna woń. Pszczoła omal nie zemdlała, oszołomiona tą wstrętną przenikliwą wonią, wydobywającą się z owej bronzowej kropelki i jak tylko mogła najszybciej, wzleciała do góry, usiadła na malinie, zatykając sobie nos i otrząsając się z oburzenia i wstrętu.
— Ba, poco się pani zadaje z pluskwą? zaśmiał się ktoś nad jej głową.
— Proszę się nie śmiać! zawołała Maja.
Rozejrzała się w okół. Tuż nad nią, na chwiejnej gałązeczce malinowego krzewu, siedział biały motyl. Zwolna rozpościerał i zamykał bezszelestnie swe duże skrzydła, cały promieniejący szczęściem. Skrzydła jego miały czarne brzeżki i czarne krągłe punkciki, po dwa na każdym, że razem ich było cztery. Maja widziała już dosyć motyli, ale z żadnym się nie zaznajomiła. Z zachwytu nad jego urodą, zapomniała o poprzedniej przykrości.
— Ach! rzekła — może pan ma słuszność, śmiejąc się ze mnie. Więc to była pluskwa?
Motyl skinął potakująco. — Z całą pewnością była pluskwa — rzekł, wciąż się jeszcze uśmiechając — a z temi stworzeniami nikt się przecież nie zadaje. Pani musi być jeszcze bardzo młodą?
— Tak bardzo młodą nie jestem — odrzekła Maja. — Dużo już przeżyłam, ale takiego stworzenia nigdy dotąd nie widziałam. Któż się w ten sposób zachowuje!
Strona:Waldemar Bonsels - Pszczółka Maja i jej przygody.pdf/74
Ta strona została przepisana.