tych dwóch flaszek. Do malej wkłada swój drewniany kijek, a z drugiej pije. Im więcej pije, tem lepiej idzie mu pisanie. Pisze oczywiście o nas, co mu tylko wiadomo, i ogromnie się zapala, ale niewielka z tego pociecha, gdyż człowiek niewiele się dotąd dowiedział o nas, owadach. O naszem życiu duchowem nic prawie nie wie, a na nasze uczucia radości i obawy nie zwraca najmniejszej uwagi. Zaraz się pani przekona.
— Czy pan nie ma o człowieku dobrego wyobrażenia? spytała Maja.
— Owszem, owszem — zapewnił tkacz, patrząc przed siebie z ukosa — tylko że z siedmiu nogami łatwo się gorżknieje.
— Ach tak! rzekła Maja.
— Pewnego wieczora — mówił dalej Hanibal — urządzałem sobie jak zwykle, polowanie w kątach okien, a człowiek siedział przed swemi dwiema flaszkami i usiłował coś wymyśleć. Zaczynałem się irytować, że mnóstwo drobnych much i komarów, od których połowu zależy przecież moje utrzymanie, usiadło na sztucznem słońcu człowieka i gapiło się na jego pisanie, jako że to przecież stworzenia bez wszelkiego wychowania.
— Och, ja sama chętnie przyjrzałabym się takiej pracy — zauważyła Maja.
— Co innego się przyglądać, a co innego się gapić. Proszę się tylko bodaj raz przyjrzeć, co ta hołota wyprawia przy świetle lampy. Ze dwadzieścia razy uderzają o nią głowami, to jeszcze najmniejsza, ale niektóre dopóty uwijają się koło światła, aż sobie spalą skrzydła. I mimo to nie mogą się oderwać od lampy.
— Biedne stworzenia! rzekła Maja. — Widocznie tracą przytomność umysłu pod wpływem światła.
Strona:Waldemar Bonsels - Pszczółka Maja i jej przygody.pdf/86
Ta strona została przepisana.