Strona:Waldemar Bonsels - Pszczółka Maja i jej przygody.pdf/87

Ta strona została przepisana.

— Więc niechaj siedzą w mroku za szybami lub pod liśćmi! wybuchnął Hanibal. — Tam im nic nie grozi od lampy, a mnie je najłatwiej schwycić. Otóż owego nieszczęsnego wieczora widziałem przez szybę kilka komarów, dogorywających już w świetle lampy. Zauważyłem, że człowiekowi nic na nich nie zależy i postanowiłem je zabrać dla siebie. Wszak to całkiem naturalne?
— Oczywiście — potwierdziła Maja.
— A jednak stało się to mojem nieszczęściem. Cicho i ostrożnie wspiąłem się po nodze stołu, aż znalazłem się na jego powierzchni i mogłem się rozglądnąć. Człowiek wydal mi się ogromnie wielkim. Przyglądając się jego zajęciu, stawiałem ostrożnie jedną nogę za drugą i tak zwolna zbliżałem się do lampy. Dopóki byłem osłonięty flaszką, wszystko było dobrze; zaledwie jednak wysunąłem się z poza tej szklanej twierdzy, człowiek spostrzegł mnie i pochwycił. Wziął jedną moją nogę między swe palce, podniósł mnie tuż do swych ogromnych oczu i rzekł: Patrzcie, patrzcie! Przy tem uśmiechał się ten grubjanin, jak gdyby mu to sprawiało ogromną przyjemność.
Hanibal westchnął, a mała Maja siedziała cichutko, z zapartym oddechem. Po chwili dopiero spytała:
— Gzy człowiek ma takie wielkie oczy?
— Proszę teraz łaskawie myśleć o mnie i o mojem położeniu — rzekł Hanibal rozdrażniony. — Niech się pani spróbuje wczuć w stan mojej duszy. Czy to przyjemnie wisieć na jednej nodze i to przed oczyma, dwadzieścia razy większemi od całego mego ciała? Każdy ząb, widniejący w ustach człowieka, gdy się tak śmiał z mego nieszczęścia, był dwa razy większy odemnie. I co pani na to?