Strona:Waldemar Bonsels - Pszczółka Maja i jej przygody.pdf/92

Ta strona została przepisana.

Szybując wysoko ponad ziemią, z wielkiej odległości, widywała czasem podczas swych wędrówek ludzi czarnych, białych i czerwonych, a także wielobarwnych, zarówno dużych, jak małych. Nigdy się jednak do nich nie zbliżyła. Raz zobaczyła nad strumykiem czerwone lśnienie, a biorąc je za kwietną grzędę, sfrunęła, by na niej wypocząć. Tymczasem był to człowiek o złotych włosach i różowej twarzy. W czerwonej sukni spał sobie nad strumykiem, a mimo swych olbrzymich rozmiarów wyglądał tak dobrotliwie, że Maji z zachwytu łzy napłynęły do oczu. Zapomniała o całem otoczeniu, nie mogąc oderwać oczu od śpiącego człowieka. Cokolwiek o nim słyszała złego, wydało się jej niemożliwem; za podłe kłamstwa uważała wszystkie te ujemne sądy, jakie tu i ówdzie wygłaszano o istotach — tak miłych jak ta właśnie, uśpiona opodal w cieniu szepczących brzóz.
Po chwili nadbiegł komar i pozdrowił ją.
— Ach Boże! zawołała Maja cała rozpromieniona — widzi pan człowieka? Jaki on piękny i dobry. Czy pan się nim nie zachwyca?
Komar spojrzał na Maję wielce zdumiony, poczem zwolna odwrócił się ku przedmiotowi jej zachwytu i rzekł:
— Owszem, jest wcale dobry; właśnie go nakłułem. Proszę spojrzeć, jak ciało moje prześwietla czerwono od jego krwi.
Maja przyłożyła rękę do serca, przerażona odwagą komara.
— Czy on umrze? spytała. — Gdzie go pan ukłułeś? Jak można jednoczyć w sobie odwagę z bezecnością? Toż pan drapieżcą i okrutnikiem!