Strona:Waldemar Bonsels - Pszczółka Maja i jej przygody.pdf/96

Ta strona została przepisana.

śpiew nocny, który ją zapewne Zbudził że snu. Był to jakby zwiewny świegot w srebrzystych tonach, że zdawać się mogło, iż światło księżycowe spływając na ziemię, niesie z sobą te dźwięki. Rozejrzała się, szukając sprawcy tych melodyj, ale w migotliwych drżeniach świateł i cieni trudno było coś rozpoznać; wszystko przesłonięte tajemniczym półmrokiem, a jednak tak żywe i czarownie piękne.
Maja nie mogła wytrzymać dłużej w swem schronieniu; z nieprzepartą siłą pociągał ją ten urok nieznany. Bóg mnie ustrzeże przed niebezpieczeństwem, myślała, bo nie mam przecież żadnych złych zamiarów.
Właśnie chciała ulecieć w błękitne światło nad łąką, całą skąpaną w księżycowej poświacie, gdy tuż w jej pobliżu, na bukowy liść sfrunęło jakieś uskrzydlone zwierzątko, jakiego nigdy jeszcze nie widziała. Usadowiwszy się na liściu, wpatrzyło się w księżyc i podniósłszy nieco jedno ze swych wąskich skrzydeł, zaczęło nóżką wykonywać wzdłuż brzeżka szybkie pociągnięcia. Robiło to wrażenie pociągania smyczkiem po ukrytych jakichś skrzypcach i stąd właśnie pochodził ów świegotliwy srebrny ton, ożywiający noc księżycową.
— Zachwycająco — szepnęła Maja — poprostu niebiańsko.
Szybko sfrunęła na ów liść. Noc letnia była łagodna, więc pszczółka nie czuła, że chłodniej jest niż we dnie. Zaledwie usiadła obok nieznajomego grajka, natychmiast ścichły łagodne tony, a Maji się wydało, że jeszcze nigdy nie było takiej ciszy, wprost zatrważającej. Przez ciemne liście zwolna sączyło się białe, chłodne światło księżyca.
— Dobrej nocy — uprzejmie rzekła Maja, która są-