śpiew tak czysty i srebrzysty, jak żaden dźwięk ziemski być nie może. Serce Maji zaczęło bić jak miotem, a oddech zamarł w jej piersi.
Och, co się teraz stanie, co ja teraz zobaczę! myślała zachwycona.
Lilja zakołysała się lekko, jeden ze skrajnych płatków odchylił się nieco, a Maja ujrzała maleńką, śnieżnie białą rączkę ludzką, drobniutkiemi paluszkami czepiającą się brzeżka kwiatu. Następnie wyłoniła się jasna główka i delikatna, maleńka postać w białej sukience. Był to maleńki człowieczek, wydobywający się z kielicha kwiatu.
Nie da się opisać przerażenie, a równocześnie zachwyt małej Maji. Siedziała jak zdrętwiała, zapatrzona w cudny widok, przedstawiający się jej oczom.
Maleńka ludzka istota wspięła się na brzeg kwiatu, podniosła ramionka ku księżycowi i z błogim uśmiechem rozglądała się po świecie. Wtem lekkie drżenie przebiegło cale przeźroczyste ciałko i nagle u ramion rozwinęły się dwa zwiewne skrzydełka, bielsze od światła księżycowego, czystsze od śniegu. Wzniosły się ponad jasną główkę i opadły aż do stóp. Maja nigdy w życiu nie widziała czegoś równie wdzięcznego. Świetlana ta ludzka istotka stała tak na skraju kwiatu, z rączkami wzniesionemi ku niebu i nagle znów zczęła śpiewać, a Maja zrozumiała słowa pieśni, lecącej w noc księżycową.
Jestem tchnieniem Boga
W tym świata przestworze,
Żadna siła wroga
Zniszczyć mnie nie może.
To mnie śmierć utuli,
To znów wskrzesi życie
U zimnej matuli
O nowym śnię bycie.