Strona:Waleria Marrené - Życie za życie.djvu/11

Ta strona została skorygowana.

leka. Skała na której była zbudowaną, miała strome wejście, jak gdyby ludzi odstraszyć chciała; zsiadłem więc z konia i prowadząc za sobą zmęczone zwierzę, zacząłem piąć się w górę, kierując się światłem bijącem z okien najwyższego piętra. W około wieża otoczoną była wysokim murem, który zasłaniał zupełnie widok dziedzińca i zamykał się ciężką bramą. Chwilę stałem przed nią zakłopotany, nie mogąc zdać sobie sprawy z godziny i rozmyślając co począć, bo żaden żywy duch się nie pokazywał, i gdyby nie światło w oknach, można było uwierzyć, że to pałac umarłych.
O odwrocie trudno było myśleć; wieś żadna nie znajdowała się w pobliżu, ale nie wiedziałem także jak dostać się do wnętrza. W końcu, próbując otworzyć bramę, domacałem się dzwonka. Widocznie zastępował on tutaj róg starożytny, na którego dźwięki spuszczano przed gośćmi zwodzone mosty dawnych warowni. Uradowany, pociągnąłem go gwałtownie, słuchając jak głos jego rozlegał się przeraźliwie w cichem powietrzu i gotując się już do wejścia. Ale odpowiedziało mi tylko szczekanie gwałtowne kilku brytanów, które wyjąc i ujadając zbiegły się pod bramę. Teraz w duchu dziękowałem Bogu, że wysokie mury broniły mnie od ich wściekłości i czekałem, rychło ktokolwiek w domu, zbudzony tym hałasem, wyjdzie na spotkanie moje. Ale nadzieja ta była daremną: próżno dzwoniłem i dzwoniłem, próżno psy szczekały; dom patrzał na nas nieruchomie oświetlonemi oknami i nie dawał znaku życia. Zły i znudzony, przemyśliwałem już o odwrocie, gdy nagle, jakby na szyderstwo, doleciał mnie dźwięk skrzypców, a pomimo znużenia i głodu, struna artystyczna ozwała się we mnie i przykuła mię na miejscu. Wkrótce téż wszystkie władze moje skupiły się we władzy słuchania.
Okna były otwarte, a pośród ciszy nocnej dźwięki spływały do mnie czyste, wyraźne, drgające w powietrzu.