Strona:Waleria Marrené - Życie za życie.djvu/12

Ta strona została skorygowana.

Skrzypce były widać zabytkiem starej kremońskiej szkoły, bo miały dźwięk niemal ludzkiego głosu, skarżyły się, płakały, szalały wszystkiemi tonami ludzkiej piersi. Ręka co niemi władała, była ręką mistrza, trudności zdawały się nieistnieć dla niej, a smyczek posłuszny wykonywał to, co za niepodobne prawie uważanem bywa w zakresie materyalnych trudności. Ręka więc i instrument powolnemi były fantazyi mistrza, służyły mu za doskonałe narzędzia; to też nigdy może dźwięk nie stał się doskonalszem odbiciem woli i usposobienia artysty. Ale muzyka ta była rażącą, przykrą, straszną nieledwie. Ludzki głos skrzypców oddawał jakieś nieludzkie uczucia. Kiedym ich słuchał, porywał mnie jakiś wir szaleństwa, jakiś szał zwątpienia i sarkazm piekielny, a jednak i ból przeraźliwy ukryty był w głębi tych szalonych dźwięków, mieszających się w dzikiej, niepojętej harmonii. Ja drżałem, słuchając zdumiony, gdy jękiem przeciągłym konała w powietrzu lub chichotała w koło mnie śmiechem obłąkania. A jednak muzyka ta budziła we mnie jakieś wspomnienia, nie była mi obcą zupełnie. Mistrz wykonywał jakieś stare, klasyczne dzieło, które słyszałem już kiedyś i nie zrozumiałem go dokładnie, czy też ten co je grał w tej chwili, napiętnował swoją potężną indywidualnością cudne dzieło, tak, że je zmienił do niepoznania. Myśl moja nad tem zadaniem pracowała daremnie, aż w końcu rozwiązało je szalone scherzo finału; to była soneta szatańska Tortiniego. On sam tak wykonywać ją musiał.
Skrzypce umilkły; ja słuchałem jeszcze, i długa chwila upłynęła, zanim ostatnie echa zamarły, a ja powróciłem do uczucia rzeczywistości i z nowym zapałem rzuciłem się do dzwonka, bo teraz całą duszą pragnąłem ujrzeć stryja. Sam artysta z usposobienia, pokochałem go w tej chwili bratnią myślą; ale i teraz brama otworzyć się nie chciała, i teraz jedynym objawem życia było wściekłe ujadanie psów. I znać mieszkańcy żadnej na to nie zwra-