Strona:Waleria Marrené - Życie za życie.djvu/121

Ta strona została skorygowana.

rzeniu, ludziom co ją otaczali. I zawierzyłem jej miłości. Szalony, stokroć szalony!...
Wróciwszy do siebie, zastałem dom swój oświecony cały, służbę w ruchu, podróżny powóz na dziedzińcu, a z pokoju dźwięki fortepianu dolatały mnie wesołą nutą. Wszedłem zdziwiony. W salonie zastałem niespodziewanego gościa, najmniej pożądanego z gości, kobietę, którą kiedyś kochałem, kobietę której ty instynktem tak zawsze lękałaś się dla mnie, — Helenę.
Kochałem ją za dawnych czasów, gdym był innym człowiekiem, kochałem ją szaloną namiętnością krwi i nerwów. I chciałem widzieć duszę w jej wielkich czarnych oczach. I chciałem widzieć serce w tym czarującym uśmiechu, który roztwierał jej ciemno-czerwone, wilgotne usta i ukazywał w nich dwa rzędy pereł. I chciałem widzieć miłość w jej falującej piersi.
Złudzenie to przeszło szybko; przejrzałem do dna tej istoty, znalazłem ją nizką, nikczemną — i odsunąłem się ze wstrętem.
Ale wówczas ona z uporem garnęła się do mnie, i długo, długo bardzo spotykałem ją zawsze na drodze mojej; wiecznie jej posępne wejrzenie ścigało mnie wśród tłumu. Aż teraz niespodzianie zjawiła się w domu moim. Powóz jej złamał się pośród niedostępnych dróg naszych, i dowiedziawszy się przypadkiem o nazwisko właściciela wioski, szukała u mnie schronienia i gościnności.
Wypowiedziała mi tę całą powieść, zapewne ułożoną z góry, wyrecytowała miejsca zkąd i dokąd jechała, z właściwą sobie czelnością. Powieść ta była doskonałym fałszem, a jednak miała pozory prawdy; rad nierad uwierzyć w nią musiałem, chociażby z prostej grzeczności. Helena przybyła po to jedynie, by spróbować raz jeszcze potęgi wspomnień, potęgi piękności swojej, i nie zaniedbała niczego, coby ją podnieść jeszcze mogło.