Strona:Waleria Marrené - Życie za życie.djvu/122

Ta strona została skorygowana.

Biała, lekka suknia okrywała jej ramiona z paryjskiego marmuru; pąsowy kaszmirowy burnus, zarzucony niedbale, rysował miękkiemi fałdami jej kibić, podobną do greckiego posągu. Kolor ten podnosił gorącą bladość jej rysów i harmonizował się z delikatnym profilem starożytnej kamei, z kruczemi włosami, które w bogatych zwojach piętrzyły się nad nizkiem czołem, przepięte złotemi opaskami, ze wzrokiem ponurym, czarnym jak piekło, a jednak błyszczącym rodzajem uczucia, które podobne kobiety nazywają miłością.
To niespodziane zjawisko śród tych gór zapadłych śród czarownego oświetlenia letniej księżycowej nocy, mogło oddziałać jeśli nie na serce, to na zmysły, mogło odebrać panowanie nad sobą.
Alem ja spoglądał na nią obojętnie; piękność jej była mi tylko obrazem, posągiem, nie robiła wrażenia żywej kobiety, i brakło jej tylko tuniki i koturnów, bym wyobraził sobie iż widzę jedną z tych rzymskich Messalin lub Agrypin, które przypominała rysami i wyrazem twarzy.
Spoglądałem na nią z obojętnością niezrównaną niczem, z obojętnością człowieka, który kochać przestał, bo ma w duszy inny, stokroć wyższy obraz. Gdym patrzył na nią, w myśli mojej stawała przeczysta postać Idalii, i każde spojrzenie rzucone na tę kobietę, było dla tamtej miłością, zachwytem.
Nie wiem czy Helena zrozumiała to; kobieta każda, a cóż dopiero jej podobna kobieta, nie myli się zwykle na uczynionem wrażeniu. Helena z chłodnej obojętności mego uśmiechu musiała zrozumieć, że nic już na świecie przeszłości z łona śmierci do życia przywrócić na chwilę nawet nie zdoła, i oczy jej zapalały się złowrogo, gdy usta składały się do żartobliwej rozmowy, którą na przekór zamyśleniu memu utrzymać chciała.
Mimo czelności swojej, zmieszana była i próbowała nie okazać tego. Rozglądała się ciekawie po skromnym