mnie cisza otaczającego świata. Ale daremnie! Idalia prześladuje mnie jak widmo, wszystko przywodzi mi ją na pamięć. Widzę ją w mgle i słońcu, w cieniu i w promieniach, we śnie i na jawie. Widzę ją ciągle. Czy dlatego że ona jest niepodobieństwem, jedyną istotą której zapragnąłem a osięgnąć nie mogłem?
Widocznie los czy ludzie igrają ze mną. Wczoraj wieczorem wyjechałem konno w ten smutny a ponętny rodzaj pustyni, rozciągającej się około św. Jana lateraneńskiego. Jechałem stępo, rozglądając się w około w krajobrazie złotym od zachodzących słońca promieni. Rzadcy przechodnie i rzadsze powozy przesuwały się koło mnie; gdy nagle skrzyżował mnie powóz otwarty. Siedziała w nim Idalia i ktoś jeszcze. Ja dojrzałem tylko Idalią. Oddech zamarł w piersi, zmrok przesunął się przed oczyma; wrażenie niespodziane było tak silne, iż nie wiem jakim sposobem utrzymałem się na koniu. W tem miejscu właśnie droga była ściśnięta i musiałem przejechać tuż koło niej — musnęły mnie szerokie fałdy jej sukni spadające z powozu, zaleciała woń gargenii, którą lubiła. Była zwróconą