Strona:Waleria Marrené - Życie za życie.djvu/140

Ta strona została skorygowana.

w moją stronę, spojrzenia nasze się spotkały; ona zbladła i przechyliła się w głąb powozu. Ja zapanowałem nad sobą i potrafiłem złożyć jej chłodny ukłon, potrafiłem pojechać dalej, nie oglądając się nawet. Ale serce moje rozdarło się do głębi; pozorny spokój, który pozwalał mi niekiedy rzucić spojrzenie na świat otaczający, zniknął w jednej chwili, i chodzę znowu rozgorzały, namiętny, nieprzytomny, zbolały, jak gdyby kto dotknął szorstką dłonią rozjątrzonej rany i zdarł wszystko co ją pokrywało.
Spotkałem ją, moję niemoję, i powitałem zdawkowym ukłonem, jak każdą inną kobietę znaną zaledwie. Więc naprawdę pomiędzy nami skończyło się wszystko? Jest coś strasznego w tym marnym fakcie, gdy ludzie złączeni węzłem uczucia, ludzie co wzajem byli sobie światem, wracają do powszednich warunków życia, witają się po miesiącach niewidzenia, po palących dniach tęsknoty, dalekim ukłonem.
To pierwsze spotkanie pomiędzy nami, jest stwierdzeniem niejako spełnionego rozłączenia. Dotąd w myśli i pamięci mojej istniała tylko kochanka, narzeczona moja; wczoraj poraz pierwszy spotkałem księżniczkę Idalią.
Gdy pijany bólem, obłąkany rozpaczą, zaledwie powodując koniem, wróciłem do siebie, czułem się bardziej obcym, bardziej oddalonym od niej, choć jednem oddychamy powietrzem. Spotkanie to, gwałt moralny jaki zadawałem sobie, zwyciężył fizyczne siły; zaledwie zdołałem zsiąść z konia i rzucić cugle masztalerzowi, który czekał na mnie przed bramą, zachwiałem się i upadłbym może, bo wszystko wirowało mi przed oczyma, gdyby me powstrzymało mnie silne ramię.
Lauretta stała przed bramą, gdym masztalerzowi oddawał konia; ona to była przy mnie i zwolna wspierając mnie, jak nianka dziecię, wprowadziła mnie na dżiedziniec i posadziła na kamiennej ławce, stojącej w jego głębi. Sama