Strona:Waleria Marrené - Życie za życie.djvu/143

Ta strona została skorygowana.

które w spuściźnie po praojcach odziedziczyły wiekową cywilizacyą, — signore, czy wiesz co jest mojej córce?
W głosie jego spokojnym była jednak groźba. Znać że za jej łzy upomniećby się umiał, że żadna daremnie nie padłaby na piersi jego.
— Lauretta to skarb mój jedyny, mówił dalej. Od pewnego czasu straciła wesołość. Czy wiesz pan co jej jest?
— Dziś po raz pierwszy, odparłem powstając, przypadkiem przemówiłem słów kilka do Lauretty. Bóg widzi żem nie winien jej łzom, jej smutkowi, jeśli posmutniała.
Starzec patrzył mi bystro w oczy i musiał wyczytać w nich prawdę słów moich, bo nie powiedział nic więcej, tylko tulił w objęciach rozżaloną córkę i odprowadził ją do mieszkania.
Jam pozostał w miejscu. Wszystko dziwnie mieszało się i plotło w nmyśli; ale cóż znaczy dla mnie Lauretta, jej żal, jej miłość, wobec tego faktu, który burzy całe życie moje, że Idalia jest w Rzymie?
Powoli pierwsze wrażenie mijało, i wśród zapadającej nocy opanowała mnie ta myśl jedna, że znowu jesteśmy blizko siebie, że ten stary gród zamyka nas oboje w murach swoich.
Gdzie była ona? gdzie mieszkała? Nie mogłem znieść niepewności i jak szalony rzuciłem się w miasto, nie wybierając drogi mojej. Wieczór był jasny, księżyc rzucał blask złoty, południowy na nieoświecone ulice, których połowa zasłana cieniem domów, zupełnie pogrążała się w nocy. Ruch ustawał; miasto zapadało w ciszę; zdaleka tylko dochodził czasami turkot powozu, lub pieśń chórem śpiewana przez grono przechodniów.
Szedłem wprost przed siebie, z głową spuszczoną, gdy nagle przez otwarte okna, po za szumem fontanny, doleciał mnie dźwięk fortepianu, zabrzmiało kilka akordów. Zadrżałem i jakby ze snu zbudzony, zatrzymałem się na