Strona:Waleria Marrené - Życie za życie.djvu/145

Ta strona została skorygowana.

jedno obok drugiego. Mógłżem jej przebaczyć i stać się jak dawniej niewolnikiem jej marzeń? Nigdy, nigdy, przenigdy!
Pieśń skończyła się, głos umilkł, a ja długo jeszcze pozostałem na miejscu, jakby wrośnięty w ziemię. Po co szukałem jej aż tutaj? Co mnie obchodzić mogło jej mieszkanie, skoro nigdy progu jego przestąpić nie miałem? Czy nie lepiej byłoby wyjechać z tych miejsc, gdzie wszystko drażni mnie i boli?
Wolnym krokiem, zgubiony w myślach, wracałem do domu, trzymając się ciemnej strony ulicy. Głucha cisza panowała wokoło i nic nie mięszało marzeń moich bolesnych, gdy niespodzianie usłyszałem szelest kroków idących prawie równolegle ze mną. W środku ulicy, śród blasku księżyca, oglądając się na wszystkie strony nieufnie,, zwyczajem cudzoziemców, którzy wyobrażają sobie że noce tutejsze pełne są zasadzek i sztyletów, szło dwóch mężczyzn. Poznałem jednego z nich: był to hrabia Herakliusz. Rozmawiali po polsku.
— I cóż, hrabio, mówił towarzysz jego wesoło, czy długo jeszcze zachowywać będziesz tajemnicę? Wszyscy mówią że zaślubiasz księżniczkę Idalią.
To słowo uderzyło mnie jakby gromem; musiałem wysłuchać więcej. Przyczaiłem się, przemykałem w cieniu domów, jak złoczyńca, byle nie stracić ich rozmowy.
Herakliusz uśmiechnął się zwycięzko. Księżyc w pełni oświecał twarz jego i dumne a nikczemne rysy.
— Czy doprawdy, spytał żartobliwie, wszyscy tak mówią? To trochę przedwcześnie.
Te słowa nie potwierdzały domysłów wyraźnie, ale ich nie zbijały. Lecz zato uśmiech zwycięzki nie mógł zostawiać żadnej wątpliwości.
— Mówią-bo tyle rzeczy, ciągnął dalej towarzysz jego, młody, gadatliwy, lekkomyślny, widocznie jedna z tych